New Moon

Data:
Ocena recenzenta: 6/10
Artykuł zawiera spoilery!

Drogi czytelniku,

Zanim zaczniesz jechać po tym filmie, moim zdaniem powinien skupić się na jednej głównej kwestii- jest to film z pewną określoną grupą odbiorczą, a są nią czternastoletnie- szesnastoletnie dziewczynki często nie mające partnerów. Jeżeli więc Saga Twilight nie podoba Ci się jako film, pora sobie uświadomić, że ona po prostu nie może być oceniania jako film. Tak jak 2012 oceniamy z przymrużeniem oka, zwracając uwagę na rzeczy, które film katastroficzny ma do zaoferowania, tak i w tym wypadku należy zmrużyć oko, wziąć głęboki oddech i zanurzyć się w duszę dorastającego dziewczęcia.

New Moon jest niestety kontynuacją niezbyt udaną. O ile Twilight przekonało mnie do siebie: było dobrze nakręcone, sprawnie i w stylu indie, oczarowało muzyką Cartera Burwella, spełniło oczekiwania związane z doborem aktorów i oddało najzwyczajniej w świecie cześć książce Stephani Meyer (nie będę się z nikim kłócić, przyznaję, książka jest słaba); to New Moon spełniło przede wszystkim ostatnie ze wspomnianych założeń niestety rezygnując z dopracowania innych.

Oczywiście historia rozwija się tak jak miała się rozwijać. W pierwszej części poznaliśmy Bellę i Edwarda wraz z jego wampirzą rodziną. Meyer miała okazję pobawić się mitologią i udało jej się wmówić nam parę rzeczy związanych z ich wyglądem, zachowaniem i przemianą. Robert Pattinson uwiódł pół świata, a i o Kristen Stewart wielu było zazdrosnych. W filmie opartym na emocjach, chemii rodzącej się pomiędzy głównymi bohaterami, było te uczucia widać. Nie tylko nie zawalono nas akcją, ale też było w Twilight coś niezwykle orzeźwiającego, atmosfera szkoły średniej, pierwszych miłości i głupich koleżeńskich żartów.

New Moon ma na celu rozwinięcie równoległego wątku. W drugiej części sagi Edward porzuca Bellę, a do akcji wkracza Jacob (Taylor Launter) i jego bracia wilkołaki. Akcji jest mniej więcej tyle samo, co w poprzedniej części, ale bierze ona miejsce w zupełnie innych sytuacjach. Nie chodzi już o zakochanie, ale o obsejsę. Znika orzeźwienie, pojawia się ciężar.

O ile Hardwicke nakręciła swój film w dosyć spontaniczny, lekki sposób, to Chris Weitz reprezentuje swoim filmem opozycyjny tradycjonalizm. Przede wszystkim New Moon jest dużo bliższą i dokładniejszą adaptacją książki niż Twilight. Chris nie pomija, używa każdej postaci i każdej sceny, niestety skupiając się na nich dosyć powierzchownie ( w końcu film trwa trochę ponad dwie godziny).

Tak więc o ile jestem całkowicie przekonana do uczucia łączącego Bellę i Edwarda, to w przypadku Belli i Jacoba sprawa nie jest już taka jasna. Wiele scen, podczas których ich przyjaźń kwitnie zostaje nam zwyczajnie opowiedziana przez narratorkę (Bellę). Słyszymy, że spotykają się codziennie, jednak nie do końca ufamy tym słowom, kiedy wszystkie ich konwersacje zostają skwitowane tym jednym zdaniem.

Ten sam problem niestety pojawia się w przypadku przedstawienia nam wilkołaczej paczki. Wszystkie twarze wydają nam się podobne, dowiadujemy się niewiele o hierarchii panującej w stadzie, jednak tak naprawdę jedynie postać Jacoba zostaje silnie zarysowana,

Sam Jacob oczywiście w tej części jest kompletnym przeciwieństwem Edwarda. Edward poważny, zatroskany i romantyczny, Jacob przyjacielski i zawsze na luzie. Nie mogę się tutaj czepiać jednowymiarowości filmu, bo to niestety problem samej książki. Nie ma nic pomiędzy. Jest zimno albo ciepło.

Volturi to grupa wampirów żyjących we Włoszech, do których Edward przyjeżdża chcąc umrzeć, kiedy dowiaduje się o próbie samobójczej Belli. Poruszenie tematu Volturi jest niezbędne, ponieważ tym razem producenci zainwestowali w dwoje dobrych aktorów- Micheala Sheena i Dakotę Fanning i o ile ten pierwszy sprawdza się w swojej roli znakomicie, to Dakotę (Jane) widzimy w filmie przez dosłownie chwilę i po raz kolejny zostaje nam powiedziane kim jest i co jest w niej specjalnego, zamiast nam po prostu pokazać.

New Moon ma swoje bardzo mocne momenty, dlatego mimo wszystko oceniam ten film dosyć wysoko. Przede wszystkim gra aktorska, która poprawiła się znacznie od poprzedniej części. Scena rozstania Belli i Edwarda jest po prostu idealna, nie ma niepotrzebnej dramaturgii, nie ma krzyków i łez; jest natomiast dużo ciszy i wewnętrzny ból, który jest tak chorobliwy, że zamyka Bellę i Edwarda kompletnie na wszelkie uczucia.

Kolejną silną sceną jest chociażby ekranizacja pustych stron książki Meyer. Muzyka dobrana jest perfekcyjnie, a Bella wygląda nieludzko depresyjnie.

Muzyka w tym filmie jest świetnie dobrana, ale ironicznie, o ile w Twilight muzyka kompozytorska (score) dużo bardziej przewyższało jakością piosenki w filmie (soundtrack), to w New Moon jest całkowicie na odwrót.

Niestety, cały film kompletnie niszczy ostatnia scena. Jest oczywiście zgodna z tą, która pojawia się w książce, ale zupełnie inaczej prezentuje się ona na papierze, a zupełnie inaczej na ekranie. Na ekranie wygląda tragicznie, ale cóż, Weitz z uporem maniaka zaparł się, żeby oddać wszystko i to udało mu się bez wątpienia.

New Moon nie jest filmem złym, jest filmem niespełnionym. Moim zdaniem duża część winy leży w samej książce, ale nie da się ukryć, że gdyby Weitz skupił się na rozwoju relacji Belli i Jacoba bardziej, może rezygnując z pewnych wątków (wątek Victorii), to film zyskałby dużo więcej.

P.S. Eclipse jest już w trakcie kręcenia i ma być horrorem.

Trailer:
http://www.youtube.com/watch?v=kSFMmkMfQ5Q

Zwiastun:

Recenzja brzmi trochę jak wypracowanie na temat New Moona zlecone przez nauczycielkę :) -- ciekawie to kontrastuje z Twoimi tekstami z serii BAD HORROR CLUB.

Starałam się być bardzo rzeczowa;)

Udało się.

O matko, ależ mnie zdekoncentrował ten plakat z gołymi klatami zamiast wstępu, w pierwszej wersji notki go nie było...

Wcale Michuk nie ma racji, że wypracowanie. Notka jest po prostu napisana z dystansem, bez chłostania i bez przesadnego entuzjazmu - widocznie film zasługiwał właśnie na taką. Bad Horrors to zupełnie co innego. :P

michuk ogólnie się nie zna, michuk jest fanem 2012, nie zapominajcie o tym

Fakt, że wybrałeś sobie akurat bombastyczny film o zagładzie Ziemi, a nie jakiś kameralny uberkiczowaty dramat, świadczy jednak o pewnym formacie. :P

Wiem, gołe klaty to boysband;p
The Wolfmen

Cios poniżej pasa, trzeba dodać guzik "wyłącz klaty", bo inaczej nikt nic rozsądnego pod tą notką nie napisze.

bez przesady, są tu jeszcze męscy heterycy ;)
ja napiszę rzeczowo pod notką jak obejrze film, więc nigdy, ale napisałbym, na pewno :)

Rzecz jasna masz rację. :) Dyskryminuję mężczyzn hetero i kobiety homo. Ale to bez złych intencji, tylko z powodu w/w dekoncentracji.

No właśnie tak a propos grupy docelowej filmu: wczoraj rozmawiałem z kuzynkami w wieku ok. 30-ki, które chciały mnie niedawno wyciągnąć na to. Zgodnie z ich przewidywaniami nie chciałem, ale podobno na sali kinowej w sobotę (czyli szkoła nie wchodzi w grę) byli ludzie od 20. do 50., a spodziewałbym się właśnie nastolatek.

A cioteczna też stwierdziła, że pierwsza część była lepsza.

Oczywiście, że ten film nieraz trafia do starszych kobiet, ale grupę docelową treść filmu wyraźnie sygnalizuje

Dodaj komentarz